wtorek, 27 grudnia 2011

WRÓG


Kiedy miałem trzynaście lat poznałem pewnego chłopaka, dobrze zapamiętałem jego imię. Nawet jak na te czasy było dość niezwykłe. Nazywał się Gustaw i chodziliśmy do tej samej klasy jednak nie mógłbym nazwać go kolegą ze szkolnej ławki. Miał zero ambicji, a jako jedyne dziecko swych obrzydliwie bogatych rodziców, którzy dla swojego ukochanego synka robili wszystko na każde jego pierdnięcie, Gustaw był też okropnie samolubny i traktował wszystkich z góry. Co gorsza, na tle całej szkoły to ja byłem jego ulubionym obiektem do znęcania się.
Naprawdę go wtedy bardzo nienawidziłem, a kiedy dowiedziałem się, że mamy chodzić do tego samego liceum od razu złożyłem podanie do innego. Liceum niemalże przeleciało mi przed oczami, te trzy lata minęły jak z bicza strzelił, ciężko się uczyłem żeby dostać się na wymarzone studia jednak do dziś dzień zastanawiam się jak to się stało, że wylądowaliśmy na tych samych. Ja oczywiście dzięki mojej ciężkiej pracy, ale on? Możliwe, że to dzięki wpływom jego rodziców.
Kiedy po raz pierwszy wszedłem do swojego pokoju w akademiku i zobaczyłem niebieskookiego rudzielca średniego wzrostu od razu go rozpoznałem i zacząłem się zastanawiać czy to nie przypadkiem przeznaczenie. W końcu stać go było na „jedynkę”, jeśli nie na całe mieszkanie.
Przez pierwszy rok Gustaw ani trochę się nie zmienił, wciąż był tym samym samolubnym i bogatym dzieciakiem, którego mimo wszystko wszyscy lubili, lub przynajmniej udawali, że lubią, w końcu zawsze stawiał.
Ten rok był dla mnie udręką. Przedmioty nie były łatwe do opanowania, a z praktycznie codziennymi imprezami organizowanymi przez tego palanta stawały się wręcz niemożliwe. Na weekendy wracałem do domu. Początkowo nie miałem tego w planach. Bilety pociągowe kosztowały krocie, a same pociągi zawsze się spóźniały, aczkolwiek dzięki temu udało mi się zdać rok i zasłużyć sobie na jakieś śmieszne stypendium naukowe, za które nawet nie mógłbym opłacić miesięcznego czynszu za pokój.
Wakacje przebiegły mi spokojnie. W sierpniu pojechałem ze starymi znajomymi z rodzinnej miejscowości na mazury. Nie miałem ochoty wracać do tego samego pokoju w tym samym akademiku, mimo to nie mogłem nic na to poradzić, nie było mnie stać na własne mieszkanie.
Październik zbliżał się wielkimi krokami i musiałem wrócić z powrotem do akademika. Kiedy wjeżdżałem windą na siódme piętro miałem nadzieję, że Gustaw wyperswadował u rodziców własne mieszkanie, jednak już otwierając drzwi do pokoju miałem przeczucie, że zobaczę go za kilka sekund. Nie myliłem się, zobaczyłem szczupłego mężczyznę w designerskich ubraniach, ale z zupełnie innym błyskiem w oku niż poprzednio. Teraz było w nim coś bardziej pomocnego i łagodnego niż wcześniej.
Przez grzeczność zapytałem jak minęły mu wakacje i wtedy dowiedziałem się, dlaczego to wszystko. Jego rodzice początkowo zmusili go do bycia opiekunem na obozie dla najbardziej potrzebujących, jednak z czasem pomoc innym i rozmowa z uboższymi spodobała się Gustawowi tak bardzo, że po powrocie do domu sam zapisał się jako ochotnik do organizacji dobroczynnej, w której teraz nie tylko czynnie się udziela, ale także przelewa im większość swojego kieszonkowego.
Bardzo zaskoczyła mnie ta zmiana postępowania i do końca w nią nie dowierzałem, jednakże już po pierwszym miesiącu studiów, kiedy nie odbyła się w naszym pokoju żadna impreza uwierzyłem, a nawet zaprzyjaźniłem się z Gustawem, który zmienił swoje nastawienie względem mnie.
Cały rok minął bardzo cicho, jak na to, co można uznać za ciszę w akademiku. Gustaw non-stop opowiadał mi o swoich coraz nowszych pomysłach na otwarcie działalności charytatywnej, a ja pomagałem mu w nauce. Po zaskakująco dobrej na nas obu sesji letniej rodzice Gustawa postanowili wspomóc go finansowo w otwarciu własnego obozu dla dzieci z patologicznych rodzin i po zakończeniu całej organizacji zaprosił mnie, jako pomoc w takowym obozie surfingowym. Wszystkie te wydarzenia nauczyły mnie, że natura niekoniecznie musi ciągnąć wilka do lasu, a ten może okazać się bardzo pomocny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz