Kiedy
miałem trzynaście lat poznałem pewnego chłopaka, dobrze zapamiętałem jego imię.
Nawet jak na te czasy było dość niezwykłe. Nazywał się Gustaw i chodziliśmy do
tej samej klasy jednak nie mógłbym nazwać go kolegą ze szkolnej ławki. Miał
zero ambicji, a jako jedyne dziecko swych obrzydliwie bogatych rodziców, którzy
dla swojego ukochanego synka robili wszystko na każde jego pierdnięcie, Gustaw
był też okropnie samolubny i traktował wszystkich z góry. Co gorsza, na tle
całej szkoły to ja byłem jego ulubionym obiektem do znęcania się.
Naprawdę go
wtedy bardzo nienawidziłem, a kiedy dowiedziałem się, że mamy chodzić do tego
samego liceum od razu złożyłem podanie do innego. Liceum niemalże przeleciało
mi przed oczami, te trzy lata minęły jak z bicza strzelił, ciężko się uczyłem
żeby dostać się na wymarzone studia jednak do dziś dzień zastanawiam się jak to
się stało, że wylądowaliśmy na tych samych. Ja oczywiście dzięki mojej ciężkiej
pracy, ale on? Możliwe, że to dzięki wpływom jego rodziców.
Kiedy po
raz pierwszy wszedłem do swojego pokoju w akademiku i zobaczyłem
niebieskookiego rudzielca średniego wzrostu od razu go rozpoznałem i zacząłem
się zastanawiać czy to nie przypadkiem przeznaczenie. W końcu stać go było na „jedynkę”,
jeśli nie na całe mieszkanie.
Przez
pierwszy rok Gustaw ani trochę się nie zmienił, wciąż był tym samym samolubnym
i bogatym dzieciakiem, którego mimo wszystko wszyscy lubili, lub przynajmniej
udawali, że lubią, w końcu zawsze stawiał.
Ten rok był
dla mnie udręką. Przedmioty nie były łatwe do opanowania, a z praktycznie
codziennymi imprezami organizowanymi przez tego palanta stawały się wręcz
niemożliwe. Na weekendy wracałem do domu. Początkowo nie miałem tego w planach.
Bilety pociągowe kosztowały krocie, a same pociągi zawsze się spóźniały, aczkolwiek
dzięki temu udało mi się zdać rok i zasłużyć sobie na jakieś śmieszne
stypendium naukowe, za które nawet nie mógłbym opłacić miesięcznego czynszu za
pokój.
Wakacje
przebiegły mi spokojnie. W sierpniu pojechałem ze starymi znajomymi z rodzinnej
miejscowości na mazury. Nie miałem ochoty wracać do tego samego pokoju w tym
samym akademiku, mimo to nie mogłem nic na to poradzić, nie było mnie stać na własne
mieszkanie.
Październik
zbliżał się wielkimi krokami i musiałem wrócić z powrotem do akademika. Kiedy
wjeżdżałem windą na siódme piętro miałem nadzieję, że Gustaw wyperswadował u
rodziców własne mieszkanie, jednak już otwierając drzwi do pokoju miałem
przeczucie, że zobaczę go za kilka sekund. Nie myliłem się, zobaczyłem
szczupłego mężczyznę w designerskich ubraniach, ale z zupełnie innym błyskiem w
oku niż poprzednio. Teraz było w nim coś bardziej pomocnego i łagodnego niż
wcześniej.
Przez grzeczność zapytałem jak minęły mu wakacje i
wtedy dowiedziałem się, dlaczego to wszystko. Jego rodzice początkowo zmusili
go do bycia opiekunem na obozie dla najbardziej potrzebujących, jednak z czasem
pomoc innym i rozmowa z uboższymi spodobała się Gustawowi tak bardzo, że po
powrocie do domu sam zapisał się jako ochotnik do organizacji dobroczynnej, w
której teraz nie tylko czynnie się udziela, ale także przelewa im większość
swojego kieszonkowego.
Bardzo zaskoczyła mnie ta zmiana postępowania i do
końca w nią nie dowierzałem, jednakże już po pierwszym miesiącu studiów, kiedy
nie odbyła się w naszym pokoju żadna impreza uwierzyłem, a nawet zaprzyjaźniłem
się z Gustawem, który zmienił swoje nastawienie względem mnie.
Cały rok minął bardzo cicho, jak na to, co można
uznać za ciszę w akademiku. Gustaw non-stop opowiadał mi o swoich coraz
nowszych pomysłach na otwarcie działalności charytatywnej, a ja pomagałem mu w
nauce. Po zaskakująco dobrej na nas obu sesji letniej rodzice Gustawa
postanowili wspomóc go finansowo w otwarciu własnego obozu dla dzieci z
patologicznych rodzin i po zakończeniu całej organizacji zaprosił mnie, jako
pomoc w takowym obozie surfingowym. Wszystkie te wydarzenia nauczyły mnie, że
natura niekoniecznie musi ciągnąć wilka do lasu, a ten może okazać się bardzo
pomocny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz